wtorek, 19 czerwca 2012

Road to God and/und Weg zu Gott

 Niemieccy ludziowie to coś, co najwidoczniej lubi wchodzić na mojego bloga, niestety obawiam się, że mało rozumieją z moich wypocin w nim spisanych, dlatego też zastanawiam się nad pisaniem pod polską wersją notki przełożonej na język niemiecki. O ile to będzie w miarę możliwe po zaledwie kilku miesiącach przemęczonych nad książką z rozszerzeniem 'Alles Klar'  (UWAGA: nazwa nie jest adekwatna do zawartości podręcznika, tytuł kłamie!) 
Coś burczy mi za oknem, z pewnością to kolejna wersja wyładowań atmosferycznych skumulowanych nad dachem mojej żyrakowskiej chałupki. 
Przyznaję się, zazwyczaj, kiedy nie mogę spać, zwyczajnie wbijam adres swojego bloga i zaczynam walić po klawiszach wypisując wszystko, co tylko leży mi na sercu. Zazwyczaj, czyli stosunkowo...codziennie.
Wszystkie zdjęcia pod spodem kojarzą mi się z jakąś odmianą stresu. Na rajdzie bałam się, że serce lub w najgorszym wypadku stopy odmówią posłuszeństwa, przejście na perony ze strachem przed zawaleniem, o jakim trochę słyszałam ostatnimi czasy. Z kolei aleja na przedostatnim zdjęciu z długimi jak spacery po niej, rozmyślaniami. 
Wszystkie drogi prowadzą do...Boga. Zapytacie: Bo co? 
 Bo z jakim rodzajem stresu i problemu nie dawałabym sobie rady to zawsze w ostateczności schodzę na drogę, która prędzej czy później mnie do Niego zaciągnie. Bo często tylko drogą modlitwy mogę uporać się z uciążliwościami, na które wydaje się nie mieć rady. A jednak. Cuda się nie zdarzają, a problemy same nie rozwiązują, ale przynajmniej w nocy kiedy spadam z łóżka, w cudowny sposób mam w sobie tyle energii i optymizmu, że rodzą się nowe perspektywy walki z tym, co mnie boli i swędzi. Rozmowę z Panem od paciorka trzeba opanować jak język obcy, ale o wiele łatwiej i szybciej się jej uczy sercem niż rozumem. Po co mi laptop, miękki papier toaletowy o zapachu rumianku ułożony w piramidkę nad klopem i milutka piżama w panterkę skoro i tak, gdy śmierć mnie pociągnie za nogi nie wezmę tego ze sobą (no chyba, że umrę w gustownej piżamce). Nauczyłam się innego sposobu radzenia sobie w tym całym brudem na oazie i na Dębowcu rok temu. Być może myślisz, że tam nie pasujesz, jak ja, aż do powrotu do domu. W sumie cały czas myślę, że zmuszona do pójścia do zakonu męczyłabym się jak Pudzian na siłowni. Chociaż księża i niektóre formy chrześcijaństwa niekiedy mnie obrzydzają, to nie siedzę dla nich nad Pismem Świętym, lecz żeby się przekonać czy z czasem rozumiem te zawiłe wywody pisane językiem świętobliwych brodatych ludzi żyjących w czasach, gdzie pizzy jeszcze na oczy nikt nie widział. 
Chce mi się żyć, bo wszystkie plany układam sobie z przednim kumplem. No wiecie, z tym od nieprzespanych nocy i od paciorka. 
Ten no...Jezus.






















2 komentarze:

  1. Klaudyna pod Twoim postem podpisuję się obiema rękami i nogami...(jakbym jeszcze potrafiła...)
    Do zobaczenia w niedługiej przyszłości:*

    OdpowiedzUsuń